Dzisiaj na tapetę biorę najlepszy album folkowy w historii i jeden z najlepszych krążków w całej historii fotografii. Odważne stwierdzenie, wiem, ale to nie tylko moja opinia. Roy Harper o swoich umiejętnościach warsztatowych oraz kompozycyjnych przekonał nas już wcześniej kilkukrotnie, jednak na każdym z dotychczasowych albumów znajdowały się jakieś słabsze momenty czy pomysły. Na piątym albumie tego folkowego geniusza takich nie słyszę. Ciężko zresztą jednoznacznie zdefiniować styl jaki Roy Harper zaprezentował na "Stormcock". To że jest to folk jest oczywiste. Ale nie taki "zwykły". Nie wiem czy powinno się kwalifikować zawartą tu muzykę jako rock progresywny, bo rocka tu właściwie nie ma. To może folk progresywny?
Brytyjski wokalista i gitarzysta już na poprzednich krążkach umieszczał dłuższe kompozycje, jednak były to pojedyncze propozycje wśród stanowiących większość krótszych nagrań. Tym razem jest inaczej. Album trwa ponad 40 minut, a zamieszczonych tu utworów jest zaledwie cztery! Najkrótszy z nich, "One Man Rock and Roll band" trwa około 7 i pół minuty! Kompozycja ta posiada genialny wprost gitarowy wstęp. Jest to zarazem jedyny utwór na krążku, gdzie muzyka nie wspierał nikt inny. I szczerze muszę przyznać, że jest to utwór tu najsłabszy. Kto słyszał z tego albumu akurat tylko tą jedną kompozycje, pewnie teraz zastanawia się jakimi arcydziełami w takim razie muszą być utworu pozostałe.
Pierwszy na liście "Hors d'Oeuvres" czaruje słuchacza piękną grą na gitarze i świetną, także piękną partią wokalną. Utwór ten trwa aż 8 i pół minuty, przez większość czasu właściwie powtarza się to samo, a i tak nie mam dość i ten dosyć długi jakby nie było czas mija błyskawicznie.
Już same te dwie, krótsze i wg mnie słabsze utwory uważam za genialne, a jeszcze lepiej wypadają te dwa dłuższe. "The same old Rock" to gitarowa wirtuozeria w czystej postaci. Ale nic dziwnego, skoro obok jednego wirtuoza czyli Roya Harpera, staje sam Jimmi Page. Ta kompozycja na pewno nie jest tak spokojna jak poprzedni "Hors d'Oeuvres", ale dalej dzieje się tu "magia". Utwór ten mógłby nie mieć wokalu, a i tak byłby zachwycający. Ale ma i dobrze, bo jestem ogromnym fanem głosu Brytyjczyka, a ten z pewnością tu nie zawodzi. Nawet chórki, za którymi zwykle nie przepadam, tutaj nie przeszkadzają, a nawet dodają uroku.
Żaden jednak z tych trzech świetnych utworów nie równa się z "Me and my Woman". O świetnym śpiewie i genialnych partiach gitarowych mógłbym w zasadzie nie pisać, bo to oczywiste, ale melodia jest chyba najpiękniejsza w całym dorobku artysty. Smaczku dodatkowo dodają genialnie zaaranżowane orkiestracje. Nick Drake i jego producenci mogliby się wiele nauczyć z tego jednego utworu.
Może nie jestem obiektywny. Może gdzieś tam poza moją świadomością znajdują się albumy stojące na jeszcze wyższym poziomie, może jeszcze piękniejsze, ale na ten moment "Stormcock" nie ma sobie równych w mojej klasyfikacji folkowych i około folkowych albumów. Mógłbym właściwie wystawić ocenę poza skalą, ale nie chcę popadać w paranoję, a więc zasłużona 10, której będę bronił prawdopodobnie do końca życia.
10/10
Lista utworów:
- Hors d'Oeuvres
- The same old Rock
- One Man Rock and Roll band
- Me and my Woman

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz