Pink Floyd to grupa, której raczej nie trzeba nikomu przedstawiać. Jest to prawdopodobnie najbardziej znany przedstawiciel "Wielkiej szóstki rocka progresywnego" i jeden z najbardziej znanych wykonawców w całej szeroko pojętej stylistyce rockowej, a może i nawet w historii całej muzyki. To grupa, której album "the Dark side of the Moon" znalazł się w pierwszej trójce najczęściej kupowanych płyt w historii fonografii.
Jednak każdy, kto zna zespół przede wszystkim z wspomnianego albumu i radiowych przebojów z płyty "the Wall", może przeżyć niemały szok słuchając debiutu brytyjskiego giganta. Nagrany z udziałem cierpiącego na zaburzenia psychiczne Syda Barretta krążek to przede wszystkim ogromna dawka psychodelicznego odjazdu. Ale znajdą się tu także bardziej przystępne nagrania zajeżdzające momentami Beatlesami z tego bardziej ambitnego okresu. Co ciekawe, gdy Pink Floyd nagrywało swój płytowy debiut, to czwórka z Liverpoolu w tym samym czasie, w tym samym studiu nagrywała swój słynny "Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band".
Najbardziej z "żuczkami" kojarzą się cztery ostatnie utwory. Są to przede wszystkim proste piosenki, ale wzbogacone jakimiś smaczkami. A to jakieś "przeszkadzajki", a to jakieś eksperymenty, a to jakieś niecodzienne instrumenty. W tamtych czasach pewnie wydawały się całkiem niezłe. Dzisiaj są już dosyć przestarzałe. Najlepiej z całej czwórki wypada finałowy "Bike", w którym chyba grupa najbardziej stara się coś urozmaicić - szczególnie w końcówce.
O wiele bardziej podoba mi się wcześniejszą część albumu, w której panowie nieźle"odlatują". Chyba najbardziej z całej płyty powala najdłuższy w zestawie "Interstellar overdrive", który jak na swoje czasy brzmi dosyć ciężko i który zaczyna się raczej "normalnie", żeby potem powalić nas psychodelicznym odlotem. Dawniej nie potrafiłem słuchać czegoś w tym stylu, dzisiaj po długim czasie od ostatniego odsłuchu, to nagranie mnie zachwyciło. Drugim moim ulubionym utworem z albumu jest chyba największy klasyk z debiutu- "Astronomy domine". Początkowo odpychał mnie wokal. W ogóle taki "beatlesowski" wokal to często dla mnie największa wada kompozycji z tamtych lat. Jakoś nie mogę się przekonać do takich archaicznych wokali. Ale poza śpiewem, utwór zachwyca ciekawymi partiami gitary, nieco monotonną perkusją czy standardowymi w całej dyskografii grupy przeszkadzajkami.
Reszta albumu może nie zachwyciła mnie aż tak bardzo jak wspomniana dwójka, ale dalej intryguje. Chociażby posiadający już jakąś melodie "Lucifer sam", w którym po raz kolejny prym wiedzie gitara Barretta albo sprawiający wrażenie strasznie nie składnego "Flaming".
Podobnie jak "Flaming", mocno pokręcony jest prawie instrumentalny "Pow r. Toc. H" z jednymi wokalizami w postaci "dzikich" odgłosów oraz "Take up Thy stethoscope and walk", w którym instrumenty grają jakby niezależnie od siebie. Oba wypadają w sumie nienajgorzej. Mniej psychodelicznie wypada dopełniający całości "Matilda mother" z podniosłym, teatralnym wokalem, mocno kojarzącym mi się z Peterem Hammilem.
Gdy dawno temu zachęcony twórczością Pink Floyd z okresu "Dark side of the Moon", "Wish you were here" i "Animals" postanowiłem poznać całą dyskografię grupy, ten album bardzo mocno mnie do tego zniechęcił. Myślałem sobie co to za syf, o co tu w ogóle chodzi? Nic nie rozumiałem z przekazywanej tu muzyki i w efekcie tego na długo odpuściłem sobie zagłębianie się bardziej w twórczość grupy, zostając przy wspomnianych trzech krążkach z dodatkiem paru numerów ze "Ściany" i "High hopes" jako jedynym utworem reprezentującym wszystkie pozostałe pozycję. Dzisiaj posłuchałem ten album po bardzo długim czasie jak najbardziej pozbywając się negatywnych odczuć z ostatniego razu i zostałem bardzo miło zaskoczony. To co wtedy wydawało mi się niesłuchalne, teraz wydaje mi się najlepszym co na tym albumie się pojawiło. A czuję, że odbiór tej muzyki może się tylko polepszyć przy kolejnych odsłuchach za jakiś czas.
7/10
Lista utworów:
- Astronomy domine
- Lucifer Sam
- Matilda mother
- Flaming
- Pow r. Toc. H
- Take up Thy stethoscope and walk
- Interstellar overdrive
- The gnome
- Chapter 24
- Scarecrow
- Bike

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz