Kilka miesięcy po nagraniu słynnego debiutu, zespół Black
Sabbath zabrał się za nagrywanie kolejnego krążka. Efektem sesji jest
najbardziej znany album kwartetu i jeden z najbardziej znanych w historii
hard-rocka, „Paranoid”. Czym właściwie ta sława jest spowodowana? Po pierwsze
drugi album grupy poziomem niewiele ustępuje wielkiemu poprzednikowi. Po
drugie, to właśnie na tej płycie znalazły się dwa najbardziej rozpoznawalne
utwory zespołu.
Tytułowy „Paraoid” będąc tym nr jeden jeśli chodzi o sławę,
to proste, krótkie i przebojowe nagranie, skomponowane ponoć w kilkanaście
minut na żądanie wytwórni, która oczekiwała materiału na singiel. Sukces został
osiągnięty z nawiązką, ale nie jest to wybitny kawałek.
Co innego drugi z najbardziej znanych fragmentów albumu.
Monumentalny „Iron man” to świetna kompozycja oparta na genialnym, „kroczącym”
riffie, którego zna każdy wielbiciel rocka czy metalu. Nie można zapomnieć o
świetnej grze sekcji rytmicznej złożonej z Geezera Butlera i Billa Warda oraz
solówce, będącą jedną z moich ulubionych w dorobku gitarzysty Tony’ego
Iommi.
Wśród fanów grupy szczególnym statusem cieszą się jeszcze
dwie kompozycje. Świetny otwieracz „War pigs” to kolejna kompozycja którą
zwykle kojarzą rockowi słuchacze. Ciężko zapomnieć o słynnym „dialogu” wokalu
Ozzy’ego z gitarą, czyli najbardziej rozpoznawalne fragmenty utworu. Po raz
kolejny od samego początku albumu możemy też zachwycać się świetną sekcją
rytmiczną oraz genialną produkcją, za którą po raz kolejny zabrał się Rodger
Bain.
Mniej znany, ale dla fanów równie kultowy jest finał zespołu
„Faires wear boots”. Mniejsza popularność jest zdecydowanie niezasłużona.
Pozostałym, sławniejszym fragmentom utwór nie ustępuje, a w przypadku
tytułowego singla-nawet przewyższa.
Stylistycznie do reszty albumu nawiązują posiadający posępny
riff „Electric Funeral” oraz następujący po nim „Hand of doom”. Utwory dobre,
ale nie tak genialne jak słynniejsze kompozycje.
Najbardziej od stylistyki reszty albumu odstaje klimatyczna
ballada „Planet caravan”. Bardzo ładna, przyjemnie się jej słucha, miło też
słyszeć gitarzystę w takiej delikatnej, subtelnej wręcz stylistyce. Tym co
najbardziej zwraca tu jednak uwagę, to przetworzony przez różne efekty śpiew
Ozzborne’a…nie wiem czy do końca udany. Mi osobiście podoba się to średnio, ale
przynajmniej panowie z Birmingham mieli odwagę nieco poeksperymentować, czego w
późniejszej, w tym dzisiejszej muzyce, bardzo często brakuje.
Za eksperyment można też uznać „Rat salat” będący w głównej mierze perkusyjną solówką tylko na
początku i końcu zawierający partie pozostałych instrumentalistów, czyli coś co
w tamtym czasie było dosyć modne u rockowych wykonawców, żeby wspomnieć
chociażby „toad” tria Cream czy „Moby dick” Led Zeppelin, czyli najsłynniejsze
tego typu nagrania. Mnie osobiście nie zachwyca. Z całej trójki, jedynie
solówka Bakera jako tako mi się podoba, ale „Rat salat” przynajmniej nie jest
zbyt długie.
„Paranoid” to na pewno ścisła czołówka hard-rocka, z całą
pewnością zasługująca na wielką popularność. Nie nazywał bym jednak tego albumu
najwybitniejszym krążkiem zespołu. O wiele lepiej moim zdaniem wypada ich
poprzedni oraz kolejny krążek, nie mniej często wracam do drugiej płyty
zespołu, ponieważ nawet słabsze fragmenty albumu stoją na całkiem wysokim poziomie
o jakim wielu wykonawców może tylko pomarzyć. Zastanawiałem się całkiem długo
nad oceną maksymalną, jednak ze względu na kilka słabszych fragmentów muszę
wystawić ocenę o oczko niższej.
9/10
Lista utworów:
- War pigs
- Paranoid
- Planet Caravan
- Iron Man
- Electric funeral
- Hand of doom
- Rat sałat
- Faires wear boots

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz