Druga połowa lat sześćdziesiątych i pierwsza połowa lat
siedemdziesiątych to okres największego rozkwitu muzyki rockowej. Jednym z
najbardziej wpływowych, a także najlepszych albumów tego czasu był wydany w 1969
roku, niezatytułowany debiut brytyjskiej grupy Led Zeppelin. Stylistycznie to
niby popularny w tamtych czasach blues-rock, ale do tej pory nikt nie grał z
taką energią i ciężarem jak ten wpływowy kwartet.
Genialna produkcja zwraca na siebie uwagę już w otwierającym
album energetycznym „Good times, bad Times”. Produkujący płytę, gitarzysta
grupy Jimi Page, nadał brzmieniu każdego instrumentu niezwykły ciężar, szczególnie
mocarnie brzmią tu perkusyjne partie Johna „Bonzo” Bonhama. Mimo świetnego
początku, dalej jest już tylko lepiej.
Na drugim na liście „Babe, I’m gonna leave you” zespół
udanie łączy folkowe, akustyczne fragmenty z prawdziwie hard-rockowymi
zaostrzeniami. O ile w poprzednim kawałku wokalista Robert Plant spisał się
nieźle, tak tutaj jego śpiew jest genialny. Niestety z utworem wiąże się pewna
kontrowersja. Zespół nieświadomy autorstwa folkowej artystki Anne Bredon,
podpisał go jako „tradycyjny”. Autorka o przeróbce Anglików dowiedziała się
ponoć od swojego syna wiele lat później, gdy ten zapytał się matki dlaczego
wykonuje utwór Led Zeppelin na koncertach.
Jeszcze większe kontrowersje zbudziło przywłaszczenie sobie
autorstwa „Dazed and confuzed”, świetnego, klimatycznego utworu pełnego
niesamowitych popisów każdego z instrumentalistów, a i Plant prezentuje tu
świetne partie wokalne. W oryginale skomponowany przez Jake’a Holmesa utwór w
wykonaniu Led Zeppelin nabiera zupełnie nowego kształtu, więc mimo nieładnego
zachowania zespołu, zdecydowanie warto zaznajomić się z tą wersją.
Między dwoma „kontrowersyjnymi” utworami znajduje się
kolejna przeróbka, tym razem grane przez Williego Dixona „You shock me”, znane
też w wykonaniu m.in. Jeff Beck group z wydanego rok wcześniej „Truth”. Tym
razem panowie serwują nam kawał świetnego, ciężkiego bluesa, po raz kolejny
zachwycającego genialnymi partiami każdego z muzyków.
Miłymi urozmaiceniami są znajdujące się kolejno na pozycji
nr 5 i 6 „Your time is gonna come” i „Black Mountain side”. Pierwszy z nich
opiera się przede wszystkim na klawiszowych partiach nagranych przez basistę
Johna Paula Jonesa. Drugi natomiast, to płynnie przechodzący z poprzedniego
utworu, genialny popis gitarowy Page’a, wspieranego przez hinduskiego muzyka
Visama Jasani.
Po tych dwóch utworach następuje najszybszy, najbardziej
energiczny „Communication Breakdown” opartego na bardzo dobrym riffie oraz
udanej grze sekcji rytmicznej. Jest to swego rodzaju zapowiedź zespołów pokroju
Thin Lizzy, a w dalszej perspektywie nurtu NWOBHM.
Ostatnie dwa utwory to kolejne przeróbki cudzych utworów. „I
can’t quit you baby” to jeszcze jeden cover słynnego Williego Dixona, po raz
kolejny nagrany ze znacznie większym ciężarem. Finałowy „How Many more Times”
natomiast to jakby połączenie utworu „the Hunter” Alberta Kinga oraz „How many
more Times” kolejnego słynnego bluesmana, Howlin’ Wolfa. Szczególnie finał albumu
zachwycił mnie kolejnymi popisami muzyków. Warto też dodać, że Jimi Page,
podobnie jak w „Dazed and confused” gra na gitarze…smyczkiem.
Mimo wszystkich, pozostawiających niesmak, kontrowersji
dotyczących autorstwa niektórych kompozycji, pierwsza płyta Led Zeppelin, to
jeden z moich ulubionych krążków jakie kiedykolwiek słyszałem. Po ponad 50-ciu
latach, album wciąż brzmi świeżo, a do dzisiaj nagrano niewiele płyt brzmiących
tak wyśmienicie, a przy tym zawierających tak wiele równego i genialnego materiału.
10/10
Lista utworów:
- Good times bad times
- Babe, I'm gonna leave you
- You shock me
- Dazed and confused
- Your time is gonna come
- Black mountain side
- Communication Breakdown
- I can't quit you babe
- How many more times

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz