Ciężko o lepsze „wprowadzenie” w nowy gatunek muzyczny
będący połączeniem melodyjności zespołów z nurtu NWOBHM (nowa fala brytyjskiego
heavy metalu) i agresji wykonawców hardcore punkowych, niż otwierający płytę „Hit
the lights”. W pierwszych sekundach słyszymy jak cichy szum błyskawicznie
zmienia się w gitarowo-perkusyjny łomot, po czym pojawia się ciężki, szybki
gitarowy riff a potem James Hetfield, niewyrobionym, szczeniackim jeszcze głosem
wykrzykuje prosty nieco wulgarny i mało ambitny tekst o występach zespołu na
scenie. Jeśli chodzi o samą muzykę, ten utwór robi wrażenie nawet teraz, po
wielokrotnym wysłuchaniu całego albumu a nawet wielu ciężej grających
wykonawców. Dla słuchaczy w tamtym czasie, gdy rock stawał się coraz bardziej
cukierkowy, musiał to być szok, jaki 13 lat wcześniej wywołał riff z tytułowego utworu z debiutu Black Sabbath. A dalej jest jeszcze ciekawiej.
Drugą pozycję na krążku zajmuje 7-mio minutowe dzieło „The
Four Horseman”. Mimo długiego czasu trwania, utwór nie męczy; dzieje się w nim
na tyle dużo, że można by wziąć go za dzieło Megadeth, lubującego się w
ciskaniu w jeden utwór wielu motywów czy solówek. Nie jest zresztą tajemnicą ze
lider legendarnego zespołu od siebie z pewnością wiele dodał na debiut
Metalliki, z której niewiele wcześniej został wyrzucony za nadużywanie
alkoholu. Ciekawy pomysł muzycy mieli aby dodać tu coś na wzór cytatu ze „Sweet
Home Alabama” zespołu Lynyrd Skynyrd.
Po najdłuższym utworze na płycie następuje najkrótszy, dosyć
chwytliwy, ale nie dorównujący dwóm wcześniejszym kompozycjom „Motorbreath”. Ot
przyjemny wypełniacz, chętnie wykonywany przez muzyków na koncertach, który na
opisywanym albumie ani nie wadzi ani niczego szczególnego nie dodaje.
Podobną rolę chwytliwego, nie aż tak ciężkiego kawałka pewni
kolejny, chyba najbardziej melodyjny na płycie „Jump in the fire”, który na swój
ciężki sposób jest całkiem skoczny. Miłe urozmaicenie pośród ostrego
riffowania, szybkiej perkusji i krzykliwego śpiewu lidera.
A jeśli już o urozmaiceniach, pozycje numer 5 zajmuje jedyny
utwór w czasie którego słuchacz ma szanse złapać oddech w czasie tej ciężkiej
jazdy. „(Anesthesia) Pulling Teeth” to nieco ponad czterominutowe solo Cliffa
Burtona na mocno przesterowanym basie. Przez większość czasu basista gra sam,
dopiero pod koniec pojawia się prosty podkład perkusisty Larsa Urlicha. Dosyć
ciekawa kompozycja, szczególnie na początku, potem odrobine zaczyna się nudzić.
Nie mniej, bez „(Anesthesia)…” debiut chłopaków z Bay Arena byłby o wiele
uboższy, a sam Burton pokazał, że nie jest pierwszym lepszym basistą, tylko
jednym z najlepszych użytkowników tego instrumentu w historii muzyki, a
przynajmniej tej cięższej muzyki.
Jako następne, słyszymy chyba najszybsze na krążku „Whiplash”
idealnie nadające się do tego, czego utwór dotyczy, czyli energetycznego
machania głową w rytm muzyki. I sumie
ciężko powiedzieć o tym utworze coś więcej, brak tu jakichś ciekawych
urozmaiceń, zwolnień itp.
Poziom mocno spada w drugiej połowie albumu za sprawą „Phantom Lord”. Mimo prób urozmaicenia kompozycji, ta nie za bardzo zapada w pamięć, a w czasie wysłuchiwania jej też nie zachwyca.
Po tych dwóch nienajlepszych utworach pojawia się mój faworyt,
rozpoczynający się jednym z najsłynniejszych riffów w historii, rozbudowany „Seek
and Destroy”. Jest to równocześnie jedna z moich ulubionych kompozycji w całej
dyskografii zespołu i jeden z najchętniej granych kawałków na koncertach grupy.
Szkoda, że to nie opisywana przed momentem kompozycja nie
zamyka albumu, bo pełniąca tę rolę „Metal Militia”, o podobnym czasie trwania
co poprzedni kawałek, jest zbyt rozwleczona, nijaka i jednorodna, w porównaniu
do większości pozostałych kawałków.
Muszę się zgodzić z ludźmi nazywający debiut Metalliki
jednym z najlepszych debiutów w historii muzyki metalowej i klasyką thrash
metalu, jednak album biorąc pod uwagę jednostajne granie jest za długi. Nie
twierdze, że kompozycje są nierozróżnialne czy wtapiają się w jedno. Wręcz
przeciwnie, ciężko pomylić ze sobą którekolwiek dwa kawałki z płyty, ale sama
stylistyka wciąga raczej na 30-40 minut. Gdyby usunąć z „KIll em All” „Phantom
Lord”, „Metal MIlitia” i skrócić nieco „No Remorse”, ciężko byłoby mi się do
czegokolwiek przyczepić. Jeśli już to do solówek Hammeta, które mogą robić
wrażenie jeśli chodzi o szybkość i technikę, ale dla przeciętnego słuchacza
ciężkie będzie zapamiętanie jak brzmiało solo z jednego utworu, a jak z kompozycji
z tym utworem sąsiadującą. Oraz do tekstów, w tej kwestii (oraz samych umiejętności
wokalnych) James dopiero pokaże na co go stać na kolejnych albumach.
7/10
lista utworów"
- Hit the Lights
- the Four Horseman
- Motorbreath
- Jump in the fire
- (Anesthesia) Pulling teeth
- Whiplash
- Phantom lord
- No Remorse
- Seek & Destroy
- Metal Militia

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz