W dyskografii Led Zeppelin największym uznaniem cieszą się "cyferki", czyli cztery pierwsze albumy grupy, reszta dyskografii natomiast (poza niektórymi utworami) bliżej znana jest przede wszystkim bardziej dociekliwym fanom zespołu lub stylistyki w jakiej tworzyli. Szkoda, bo na kolejnych albumach brytyjska grupa także tworzyła świetne rzeczy i znakomitym przykładem będzie tu pierwszy "nienumerowany" album Brytyjczyków - "Houses of the Holy".
Grupa sporo tutaj eksperymentowała z różnorodnymi gatunkami muzycznymi. O ile hard rock, folk i blues były na albumach Led Zeppelin normą, tak na opisywanym krążku znalazły się utwory, w których rockmani inspirowali się funkiem oraz reggae - i to z dobrym skutkiem. Pierwszy z tych kawałków to niesamowicie bujający "The Crunge". Czegoś takiego jeszcze panowie nie prezentowali i wyszło to naprawdę ciekawie. Nawet Plant śpiewa tutaj w niecodzienny dla siebie sposób świetnie uzupełniając funkową grę kolegów. Bardziej może zszokować "D'yer mak'er". Te fragmenty pozbawione zaostrzeń przeciwnikom reggae z pewnością nie przypadną do gustu, bardzo dobrze natomiast owe zaostrzenia wypadają. Po połączeniu brzmi to całkiem dobrze i świeżo, mimo że od nagrania tego kawałka minęło niemal 50 lat. A dalej nikt nie połączył reggae z rockiem z tak dobrym skutkiem.
Oczywiście album nie jest zbiorem różnorakich eksperymentów grupy z niecodziennymi dla nich gatunkami, bo dalej znajdziemy tu solidne hard rockowe granie. Idealnymi przykładami niech będą dwa skrajne numery na krążku. Czyli otwierający "The Song remains the same" oraz ostatni "the Ocean". W pierwszym z nich słuchać jaką muzycy czerpią radość ze wspólnego grania. Naprawdę chyba żaden utwór zespołu do tej pory nie sprawiał wrażenie tak radosnego. A przy tym każdy z instrumentalistów pokazuje swoje wysokie umiejętności. Podobnie jak Robert Plant na wokalu oczywiście. Finał albumu ze świetnym riffem mocno kojarzy mi się z "dwójką" zespołu i kawałek ten raczej nie zaniżył by oceny wspomnianego albumu gdyby zespół stworzył go kilka lat wcześniej. Jedyne do czego mogę się przyczepić w tym nagraniu to wyciszenie w środku - takich utworów się nie przerywa!
Jednak to jedyne typowe hard rockowe kawałki ma płycie. Reszta utworów jest już bardziej nietypowa, jednak świetna. Jako tako do hard rocka można zaliczyć "Over the Hills and far away", jednak dopiero od pewnego momentu, gdy do gry wchodzi gitara elektryczna ze świetnymi partiami oraz John Paul Jones na basie i Bonzo na perkusji. Do tamtej pory był to popis gitarzysty na akustyku - słychać, że Page jest fanem samego Roya Harpera.
Zespół chyba bardzo ciągnęło do bardziej tanecznej stylistyki, bo oprócz funkowego "the Crunge" stworzyli bardzo chwytliwy "Dancing Days" . Jak sama nazwa wskazuje, melodia stworzona przez muzyków idealnie pasuje do tańca- może nietypowe i średnio pasujące do albumu, a nawet całej twórczości, ale mi się ta kompozycja bardzo podoba.
Na poprzedniku zespół stworzył świetny, rozbudowany "Stairway to Heaven" i tym razem co prawda nie stworzyli czegoś aż tak doskonałego, ale coś bliskiego doskonałości już tak. I to dwa razy. Pierwszy z utworów jakie mam na myśli to przez większość czasu bardzo łagodny "the Rain Song" z pięknymi partiami Page'a i świetną delikatną linią wokalną Planta. Nie obyło się poraz kolejny bez świetnego przyspieszenia po pięciu minutach. Coś pięknego, a jedyne do czego mam zastrzeżenia to klawiszowe tło stworzone przez Jonesa, jednak nie razi ono jakoś drastycznie. Jeszcze wyżej cenie sobie przedostatni na płycie "No Quarter"- utrzymaną w średnim tempie kompozycję z genialnymi gitarowymi zagrywkami. Utwór opiera się jednak przede wszystkim na partiach instrumentów klawiszowych - tym razem niezwykle udanych. Warto wspomnieć o wokalu- Plant śpiewa momentami wręcz płaczliwie, jednak w utworze o dosyć posępnym nastroju brzmi to bardzo dobrze.
"Houses of the Holy" to album niesamowicie niedoceniany. Czemu tak jest, naprawdę ciężko powiedzieć, bo przecież znajdziemy tu zarówno hardrockowy czad jak i łagodne oblicze grupy, a nawet bardziej taneczne, co do tej pory było niespotykane. Faktem jest, że rozstrzał stylistyczny na całym albumie jest ogromny, ale kompozycje są na tyle udane, że nie powinno to przeszkadzać. Dla mnie płyta która razem z "trójką" bije się o trzecie miejsce moich ulubionych płyt zespołu.
9/10
Lista utworów:
- The Song remains the same
- The Rain Song
- Over the Hills and far away
- The Crunge
- Dancing Days
- D'yer mak'er
- No Quarter
- The Ocean

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz