Trzeci album Black Sabbath znacząco odstaje popularnością od swoich poprzedników, jednak wśród fanów zespołu, cieszy się prawdziwym kultem, niejednokrotnie uznawany za najlepszy album grupy...a ja jestem jednym z tych fanów stawiających "Master of Reality" na szczycie podium wszystkich osiągnięć zespołu.
Pisząc o tym albumie, tak naprawdę nie wiem które utwory wyróżnić. Po prostu krążek jest na tak równym, wysokim poziomie, że ciężko mi znaleźć faworyta.
...No dobra jest jeden utwór, który u mnie cieszy się wyjątkowymi względami. Jest to "Children of the Grave"- genialna kompozycja oparta na wyśmienitym riffie Iommiego. Na prawdę dziwię się, że to "Paranoid" stał się największym hitem grupy, kiedy w całej dyskografii pojawiają się takie perełki jak ten utwór. Zdecydowanie jeden z moich ulubionych kawałków z całego katalogu Black Sabbath. Mimo braku popularności wśród osób, które rocka znają głównie z radia czy stacji muzycznych w telewizji, wiem że wśród fanów grupy ten kawałek także cieszy się wielkim kultem- całkowicie zasłużenie.
Pisząc o "Children of the Grave" nie sposób nie wspomnieć o poprzedzającej go miniaturze "Embryo". Nie jest to fragment wybitny, mało tego, brzmi to jak utwór, który bez problemu zagra większość gitarzystów mających za sobą parę tygodni gry na instrumencie, jednak bez niej "to nie to samo"- bardzo dobrze pasuje do następującego po niej klasyka.
Pozostała część albumu to przede wszystkim kawałki bazujące na genialnych riffach, do których zdążył nas już przyzwyczaić gitarzysta grupy- Tony Iommi- uzupełniane perfekcyjną jak zwykle sekcją rytmiczną za którą odpowiadają Geezer Butler i Bill Ward. Jednak żadna z kompozycji nie jest autoplagiatem innej. Mimo, że niemal każda to typowy riffowiec, każda znacząco się od siebie różni.
Najbardziej chwytliwe wydają się dwa pierwsze utwory- rozpoczynający się kaszlem zakstuszonego skrętem Iomiego "Sweat leaf", który jest prawdziwym hymnem na cześć narkotyków oraz nieco bujający- szczególnie na początku- "After forever".
Dwa inne utwory to także świetne riffowce, jednak już nie tak przebojowe; mimo to świetne. Oba kawałki- "Lord of this world" oraz "into the void" charakteryzują się ciężkim klimatem, a przy tym niezłą melodią, chociaż nie tak chwytliwą jak dwa otwierające album numery. Nieco mniej melodyjny jest finałowy "Into..." , Ale mimo to utwór na długo zostaje w pamięci.
Album uzupełniają jeszcze dwa fragmenty. Akustyczna miniaturka "Orchid" ukazuje gitarzystę grupy od innej, bardziej subtelnej, nieco folkowej strony. Ciekaw jestem jakby zespół wypadł w nieco dłuższej formie w tym stylu.
Jeśli tutaj Tony pokazuje się z łagodniejszej strony, to co dopiero w "Solitude" w przepięknej balladzie, w której nawet Ozzy śpiewa ładnie! Mimo tego, że w utworze dzieje się mało, to naprawdę ciężko oderwać się od tego cudownego nagrania.
"Master of reality" to kolejny przykład na to, że album nie musi być popularny aby być wybitny i w pewnych kręgach kultowy. Nie mamy tu hitów na miarę "Paranoid" czy "Iron Man" a mimo to ogromna część fanów grupy uznaje album za numer jeden. To też idealny przykład na to, aby nie sugerować się listami przebojów czy rankingami tworzonymi przez różne magazyny i portale, bo może nas ominąć wiele, wiele dobrego.
10/10
Lista utworów:
- Sweat leaf
- After forever
- Embryo
- Children of the Grave
- Orchid
- Lords of this world
- Solitude
- Into the void

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz