W ciągu niespełna roku od swojego wybitnego debiutu,
chłopaki z Led Zeppelin, dość mocno zmienili stylistykę swojej muzyki. Na
drugim albumie grupy nie dominuje już ciężko zagrany blues-rock, lecz muzyka
bardziej pasująca do stylistyki hard-rockowej. Na tamten moment był to zresztą
najostrzej zagrany album na świecie, popularnością przebijający nawet
„jedynkę”.
Najpopularniejszym momentem albumu i zarazem
najpopularniejszym w katalogu całej grupy zaraz po legendarnym „Stairway to
Heaven” jest otwierający krążek „Whole lotta love” rozpoznawalny przede
wszystkim dzięki słynnemu riffowi, zapadającemu w pamięć refrenowi oraz mocno
eksperymentalnej części, brzmiącej wręcz nieco awangardowo.
Na świetnych riffach bazują także, bardzo popularny wśród słuchaczy „the lemon song” oraz „Heartbreaker”. Oba są wpadającymi w pamięć kawałkami nie pozbawionymi ciężaru, nośnej melodii i kilku zmian tempa czy motywu. Te trzy utwory stanowią zresztą moje ulubione kompozycje z całego krążka.
Łagodnie, już wcale nie hard rockowo wypadają dwa kawałki
wypadające pomiędzy tymi energetycznymi utworami. „What is and what should
never be” to przyjemny, żonglujący kilkoma fajnymi motywami kawałek, który jak
już wejdzie do głowy ciężko go z niej wyrzucić. „Thank you” natomiast to
najspokojniejsza na całym albumie ballada o pięknej melodii z udziałem gitary
akustycznej.
Ostatnie cztery numery na drugim albumie „Zeppów” nie
zachwycają mnie tak mocno, ale wciąż są to solidne rockowe kawałki. „LIving
loving Maid (she’s just a Woman)” to przebojowy, nieco hard-rokowy kawałek z
chwytliwą partią wokalną Planta. „Ramble on” to kolejny łagodniejszy fragment
płyty, tak jak „Thank you” zawierający ładną partie na akustyku. Najgorzej z
całej płyty wypada moim zdaniem przedostatni „Moby dick”, będący przede
wszystkim solówką perkusyjną Johna Bonhama. Nie jestem fanem takich nagrań, co
pisałem już w recenzji „Paranoid” Black Sabbath w czasie opisywania „Rat
Salad”. Przyznać muszą jednak, że bardzo dobrze wypada początek i koniec
utworu, gdy oprócz perkusji słyszymy grę Page’a i Jonesa.
Kolejny kontrowersyjny niesmak pozostawia finał albumu.
„Bring it at home” to w dużej mierze plagiat tak samo nazwanej kompozycji
Williego Dixona. To już nie pierwszy raz, gdy zespół wykorzystuje twórczość
tego słynnego bluesmana do niecnych celów, bo przecież zrobili to już na
debiucie. Także „Whole lotta love” mocno opiera się na „You need love” tegoż
artysty. Po raz kolejny zespół mocno oparł się na muzyce Howlin’ Wolfa. Tym wykorzystano
„Killing Floor” jako inspiracje do „the Lemon Song”. Po raz kolejny trzeba
jednak oddać rockmanom, że zrobili z tymi utworami coś, czego na pewno nie
zrobiliby autorzy. Więc kontrowersje kontrowersjami, ale nie można odmówić Led
Zeppelin wykonawczego kunsztu.
Ciężko mi czasami stwierdzić który z albumów tego
brytyjskiego kwartetu jest moim ulubionym, ale „II” jest w mojej najściślejszej
czołówce i myślę, że razem z fantastycznym debiutem razem stoi na najwyższym
stopniu podium.
10/10
Lista utworów:
- Whole Lotta love
- What is and what should never be
- Lemon song
- Thank you
- Heartbreaker
- Living loving maid (she's just a woman)
- Ramble on
- Moby dick
- Bring it at home

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz