Przez wielu uznawany za ostatni z wielkich albumów Black Sabbath piąty krążek grupy powstał po długim okresie twórczej niemocy Brytyjczyków. Ponoć zespół znajdował się na krawędzi rozpadu przez brak pomysłów na nowe utwory. Aż ciężko w to uwierzyć biorąc pod uwagę, że od wydania poprzedniego "Vol.4" minął zaledwie rok, a ciekawych pomysłów na jego następcy z pewnością nie brakuje. Ponoć muzycy musieli zamknąć się w wiejskiej chacie i dopiero tam Iommi wymyślił legendarny riff utworu tytułowego, a potem nagle chłopakom wpadło do głowy tyle ciekawych rozwiązań, że można by je podzielić na dwa krążki.
Skoro już wspomniałem o utworze tytułowym, to od niego zacznę opisywanie zawartości płyty. "Sabbath bloody Sabbath" rozpoczyna się niesamowitym gitarowym riffem, a sam utwór mocno dąży w kierunku rocka progresywnego za sprawą licznych zmian tempa od energicznego riffowania, po łagodne zwolnienia. Docenić należy również bardzo dobrą partię wokalną Ozziego Osbourne'a, który spisał się tu bezbłędnie. Utwór szybko zdobył uwielbienie, ale mimo to nie był zbyt często wykonywany na koncertach. Zapewne grupa miała problem aby zagrać tak złożony kawałek na żywo.
Powszechnym uwielbieniem cieszy się tu z resztą więcej kawałków. Choćby takie niezwykle energiczne "Sabbra Cadabra", które także zmierza w bardziej progresywnym kierunku choćby przez partię syntezatora nagrane przez samego Ricka Wakemana z Yes. I tutaj Ozzy daje radę, chociaż należy tak powiedzieć o każdym z muzyków, bo partie każdego z nich są co najmniej bardzo dobre. Nie bez powodu utwór ten przerobiła Metallica na swoim coverowym albumie "Garage inc.". Ci jednak zrezygnowali z syntezatorowej części umieszczając w tym miejscu fragment innego kawałka z "Sabbath bloody Sabbath"- "A National Acrobat". Wspomniany utwór również jest jednym z moich ulubionych kompozycji w zestawie, a sam główny riff był swego czasu moim ulubionym w wykonaniu gitarzysty zespołu. Przez jakiś czas pełnił nawet rolę mojego dzwonka na telefonie. Ale nie tylko główny gitarowy motyw jest tu udany, bo przede wszystkim powala nas końcówka utworu, w której ponownie muzycy pokazują pełnie swoich umiejętności i zgrania. Wśród tych lepszych utworów na płycie zwykle umieszcza się również "Killing yourself to live" mający nieco singlowego potencjału, ale mnie zachwyca przede wszystkim genialną solówką gitarową. Brzmi to zresztą jakby grupa miała dwóch gitarzystów a nie jednego Iommiego.
Reszta albumu to już mniej typowe dla zespołu kompozycje, chociaż z drugiej strony Black Sabbath od samego początku lubiło nieco urozmaicać swoje płyty, ale chyba jeszcze nie aż na taką skalę. Pierwszym z nietypowych utworów jest instrumentalny, balladowy "Fluff". Miłe nagranie ale jednak czegoś mi brak. Największy niesmak jednak pozostawia syntezatorowy "Who are you". To nie jest tylko urozmaicenie kawałka krótkim fragmentem czy partią w tle jak w utworze tytułowym, lecz ten numer się opiera właśnie na tym syntezatorowym motywie. No i brzmi w najlepszym wypadku średnio.
O wiele bardziej lubię dwa ostatnie utwory chociaż i one nie są doskonałe. Przebojowe "Looking for today" jest dobre ale nic ponadto. Natomiast finałowy "Spiral architect" został zepsuty kiczowatymi orkiestracjami i odgłosami publiki na samym końcu. A mógł być to bardzo udany utwór.
Piąty album grupy zasłużenie wymieniany jest w czołówce najlepszych płyt z katalogu zespołu, nie jest on jednak pozbawiony wad. Nie licząc nieudanych kilku pomysłów, największą wadą jest przede wszystkim brzmienie. Wiele mu brakuje to świetnej produkcji Rodgera Baina z trzech pierwszych albumów grupy. Nie mniej te udane fragmenty albumu zasługują na wielkie brawa dla zespołu.
8/10
Lista utworów
- Sabbath bloody Sabbath
- A National Acrobat
- Fluff
- Sabbra cadabra
- Killing yourself to live
- Who are you
- Looking for today
- Spiral architect

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz