"Sabotage" to album o skrajnie różnych opiniach. Jedni uważają szósty album Black Sabbath za dzieło dorównujące poprzednim krążkom (a przynajmniej dwóm ostatnim), inni za to twierdzą, że jest to krążek słaby i niewarty uwagi. Z żadną z tych opinii nie zgadzam się w 100%, bo znajdziemy tu utwory zarówno na całkiem wysokim poziomie, jak i kawałki nijakie.
Do pierwszej grupy zaliczył bym na pewno "Hole in the sky", który daje nadzieję, że faktycznie "Sabotage" będzie na poziomie przynajmniej poprzedniego "Sabbath Bloody Sabbath". Słychać tu znaczne pogorszenie brzmienia, które i tak na ostatnich dwóch albumach nie było najlepsze, jednak sama kompozycja nadrabia braki dzięki agresywnemu riffowi i zadziornemu wokalowi Ozziego Osbourne'a. Zaraz po otwieraczu słyszymy całkiem udaną niespełna minutową miniaturę "Don't start (too late)", a po niej bardzo dobry "Symptom of the Universe", który brzmi już zdecydowanie bardziej metalowo niż hard rockowo. Jest to zarazem jedno z najlepszych nagrań na całym albumie, które być może wpłynęło na narodziny thrash metalu za sprawą swojej agresji i mocy.
Sam początek albumu dał mi zatem ogromne nadzieje, na bardzo udany krążek. Potem niestety poziom zaczął spadać. Prawie 10-cio minutowa "Megalomania" posiada świetny, mroczny klimat, tyle że jak na tak długi czas nie dzieje się tu zbyt wiele ciekawego. Przez pierwsze ponad trzy pierwsze minuty utwór w końcu zaczyna się robić monotonny i dopiero potem kawałek przyśpiesza i robi się ciekawiej...przez jakiś przynajmniej czas, bo potem znowu zaczyna być monotonnie i znowu ciekawie robi się dopiero na sam koniec, więc odczucia co do tego utworu mam mieszane. Podobne zarzuty mam do finałowego "The Writ", który także jak na tak mało ciekawych do zaoferowania rzeczy jest za długi.
Niemały potencjał, który uważam że został zmarnowany mają szczególne dwa utwory. Pierwszy z nich to "The Thrill of It All" z ciekawym początkiem, w którym "odpala się" Iommi. Potem jednak kawałek tej utrzymany jest w średnim tempie i na średnim poziomie. Jeszcze ciekawiej zapowiadał się kolejny, prawie instrumentalny "Supertzar" z ciekawym otwierającym riffem i mrocznymi odgłosami chóru w tle. To właśnie te chóralne wokalizy są jedynym elementem utworu który można uznać za wokal. Zapowiadało się naprawdę interesująco, wyszło nie do końca udanie. Gdyby skrócić całość, mogła by być to niezła miniatura, czas trwania jednak wpłynął negatywnie na odbiór tego utworu. Nie przemawia do mnie również "Am I going Insane" mający w sumie singlowy potencjał i mocno wyróżniający się na tle wszystkiego co zespół nagrał do tej pory. Mnie to jednak nie przekonuje i uważam tę kompozycję za słabą.
Mam mocny problem z wystawieniem ostatecznej oceny tej płycie. Z jednej strony jest to płyta wyraźnie słabsza od poprzednich, z drugiej jednak nawet te słabsze utwory nie są jednoznacznie tragiczne, a w większości z nich krył się ogromny potencjał na klimatyczne, może nawet progresywne utwory.
6/10
Lista utworów:
- Hole in the sky
- Don't start (Too late)
- Symptom of the Universe
- Megalomania
- The Thrill of It All
- Supertzar
- Am I going Insane
- The Writ

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz