środa, 22 czerwca 2022

Recenzja: Meller Gołyźniak Duda - "Breaking Habbits"

 

Okładka albumu "Breaking Habbits" projektu Meller Gałuźniak Duda

Meller Gołyźniak Duda to nazwa projektu wziętego od nazwisk trójki muzyków, którzy w pewnym momencie swojej kariery postanowili wspólnie coś nagrać. Sam proces trwał długo, bo około trzy lata. Spowodowane było to tym, że muzycy postanowili nagrywać jedynie wspólnie w studiu, a czasu na to nie było wiele ze względu na liczne projekty tria, jak Sorry Boys, Lunatic Soul oraz Riverside.

Muzykę zawartą na "Breaking Habbits" określić najłatwiej jako połączenie (neo)proga z rockiem alternatywnym. Ta "alternatywność jednak mocno różni się od innych polskich wykonawców uznawanych za reprezentantów tego stylu, jak np. Ørganek, Happysad albo Myslovitz. W przypadku tego trio brzmienie jest mocno zabrudzone, co działa na korzyść takiej muzyki. Na niekorzyść za to działa tak charakterystyczne dla zespołów neo-progresywnych zbyt długie powtarzanie danego motywu, aż do momentu gdy ten zacznie nużyć.

Mimo tego zawarta tu muzyka nie jest zła. Fakt, że z wymienionego przed momentem powodu, każdy kawałek, a co za tym idzie cały krążek powinien być sporo krótszy, ale dla fanów neo-progresywnych brzmień będzie to przyjemne czterdzieści minut z małym haczykiem.

Fanom Riverside i Lunatic Soul na pewno przypadnie do gustu wokal lidera tych dwóch projektów - Mariusza Dudy - który śpiewa na całym krążku w swój charakterystyczny, stonowany sposób, nawet w tych energicznych utworach jak "Birds of Prey" z wieloma zmianami motywów i z niezłą częścią instrumentalną, w której trójka muzyków nieźle się ze sobą zgrywa. W ogóle na całym krążku czuć chemię między artystami. Może nie są to porywające zespołowe improwizacje na miarę Cream lub The Allman brothers band, ale jak na nasze czasy i realia, brzmi to naprawdę dobrze.

Jak na ironię najlepszym momentem płyty grupy złożonej z muzyków, po których spodziewamy się raczej długich kompozycji, jest utwór najkrótsza, z największym radiowym potencjałem. "Shapeshifter" po o nim mowa ma zaledwie nieco ponad trzy minuty i to chyba idealny czas, bo muzycy nie zdążyli w tym kawałku ani razu zanudzić jednym motywem, żeby dopiero wtedy przejść do kolejnego. Niemały komercyjny potencjał ma również "Tattoo" z funkowym zacięciem, zachowujący jednak swoje brudne brzmienie. Ogromna moc z jaką kawałek został nagrany, nasuwa oczywiste skojarzenia, że na koncertach, które z tego co się orientuję nie były zbyt liczne, "Tattoo" musiało robić niesamowite wrażenie.

Mocną stroną wydawnictwa są momenty gdy muzycy rezygnują z wokali, czyli instrumentalny utwór tytułowy, który jednak mógłby zyskać pazur szybciej, a nie w momencie gdy zaczyna być nużąco oraz finałowy, hard rockowy "Into the Wild". Prawie instrumentalny "Against the Tide" z ładnym gitarowym początkiem, także jest dosyć udany, jednak cierpi na tę samą wadę, co większość utworów z płyty, czyli za długie powtarzanie tego samego motywu.

Najsłabiej z całego zestawu wypadają "Feet on the Desk" oraz "Floating Over". Pierwszy z tych utworów ma dobry, Sabbathowy początek. Dopiero potem robi się nijako. "Floating Over" za to ma prawie 10 minut, co niestety nie przełożyło się na ilość ciekawych momentów. Są tu ciekawe gitarowe solówki i udana partia wokalna, całość jednak jest zbyt rozwleczona.

Tak zwane supergrupy to niejednokrotnie projekty nie mające zbyt wiele ciekawego do pokazania. Niejednokrotnie jest to festiwal popisywania się swoimi "wirtuozerskimi" umiejętnościami. Tutaj jest inaczej. Nie wybitnie, ale przyzwoicie. I choć momentami męcząco, to fani brudniejszego brzmienia powinni znaleźć tu coś dla siebie.

6/10

Lista utworów:

  1. Birds of Prey
  2. Feet on the Desk
  3. Shapeshifter
  4. Breaking Habbits
  5. Against the Tide
  6. Tattoo
  7. Floating Over
  8. Into the Wild 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz