niedziela, 26 czerwca 2022

Recenzja: Nick Drake - "Bryter Layter"

 

Okładka albumu "Bryter Layter" Nicka Drake'a

Debiutancki album Nicka Drake'a nie odniósł sukcesu, to jednak nie zniechęciło Brytyjczyka aby kontynuować kierunek obrany na "Five leaves left". Za to w porównaniu do poprzednika, na "Bryter layter" znacznej poprawie uległy aranżacje. Wciąż słychać tu duży udział sekcji smyczkowej, tym razem jednak ich partie są bardziej "strawne".

Dobrym prognostykiem jeśli chodzi o smyczkowe aranżacje jest pełniący rolę intro "Introduction", gdzie smyczki po prostu dopełniały brzmienie, a nie wybijały się na pierwszy plan, jak to miało miejsce wielokrotnie na debiucie. Podobnie jest w chwytliwym "Hazey Jane II" z prostym ale niezłym podkładem rytmicznym oraz melorecytowanym wokalem. Tu również słychać instrumenty smyczkowe, a całości dopełniają partie trąbki.

Instrumenty dęte zresztą pełnią na tym albumie sporą rolę, a na pewno większą niż na poprzedniku. Oprócz trąbki w "Hazey Jane II" możemy usłyszeć saksofon w kolejnym "At the Chime of a City Clock". Całkiem przyjemny to numer, myślę jednak że bez dodatkowych instrumentów w rodzaju wspomnianego saksofonu oraz sekcji smyczkowej, broniłby się jeszcze bardziej. Za najbardziej udane partie gości na całym krążku uważam jednak te które zostały nagrane na flecie przez Lyna Dobsona oraz Raya Warleigha w odpowiednio utworze tytułowym oraz finałowym "Sunday". Obie kompozycje to utwory instrumentalne posiadające piękny, bajkowy klimat, szczególnie utwór tytułowy. I je uważam za jedne z najlepszych, jeśli nie najlepsze utwory na albumie.

Całkiem udane są jeszcze "Northern sky" z dużą rolą pianina oraz "Hazey Jane I", który jest bardziej spokojny niż jego druga część, która wybrzmiewa wcześniej. Większą rolę pełnią tu również instrumenty smyczkowe. Najważniejszym jednak obok samego Drake'a muzykiem w tym utworze jest perkusista Dave Mattacks, którego partie nie są porywające, a wręcz ograniczają się do powtarzania co kilka taktów tego samego perkusyjnego motywu, jednak znacznie ubarwia on całą kompozycję.

Już znacznie mniej lubię pozostałe utwory. "One of these things first" to przyjemny średniak z dużą rolą pianina, a "Fly" ma co prawda niezłą linie wokalną, ale poza tym nie prezentuje nic nadzwyczajnego. Najgorzej na całym krążku wypada jednak "Poor Boy", który brzmi okropnie staroświecko przez żeńskie chórki i początkowo średnie partie pianina. Potem te partie nagrane przez Chrisa McGregora stają się ciekawsze, a sytuację ratuje również Ray Warleigh - tym razem na saksofonie. Żaden z tych dwóch muzyków jednak nie dał rady stworzyć z tego naiwnego numeru czegoś dobrego.

Na swoim drugim albumie Nick Drake postarał się poprawić wady poprzednika, dzięki czemu aranżacje nie brzmią tak odpychająco jak na debiucie, ale nie ustrzegł się wpadek. Najlepszym na to przykładem jest "Poor Boy", ale także do sekcji smyczkowej mam zarzuty. Nie irytuje ona tak jak wcześniej, ale wciąż uważam, że te utwory brzmiałyby lepiej jedynie z podkładem gitarowym, ewentualnie wzbogaconym o sekcje rytmiczną, ale przede wszystkim instrumenty dęte, bo te są bardzo mocną stroną "Bryter Layter".

7/10

Lista utworów:

  1. Introduction
  2. Hazey Jane II
  3. At the Chime of a City Clock
  4. One of these things first
  5. Hazey Jane I
  6. Bryter Layter
  7. Fly
  8. Poor Boy
  9. Northern sky
  10. Sunday

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz