środa, 15 czerwca 2022

Recenzja: PJ Harvey - "To Bring you my love"

Okładka albumu "To Bring you my love" PJ Harvey

Trzeci krążek brytyjskiej wokalistki i multiinstrumentalistki PJ Harvey należał w moim przypadku do tych albumów, na których początkowo mocno się zawiodłem znając wcześniejszą twórczość artysty, by z czasem docenić go bardziej. Fanów żywiołowego, brudnego grania z wokalnymi popisami PJ może zawieść kierunek jaki wraz z zespołem obrała. No właśnie, z zespołem, tyle że złożonym z różnych artystów, a już bez Roba Ellisa i Stephena Vaughana, którzy tworzyli wraz z wokalistką trio na dwóch pierwszych albumach. Odejście z zespołu dwójki kolegów, dało artystce impuls do zmiany stylu - dość radykalnej.

Energię "Dry" i "Rid of me" słychać w zasadzie tylko w kilku kawałkach. Przede wszystkim w najcięższym, stonerowym niemal "Long snake moan", który jednak jako kompozycja nie powala, a nie podoba mi się także jakby przetworzony komputerowo wokal. O wiele bardziej podobają mi się dwa numery oparte przede wszystkim na energicznej grze gitary akustycznej: "C'mon Billy" oraz "Send his love to me" z jedną z lepszych linii wokalnych na całym albumie. Wokal niestety na całym albumie nie jest zbyt mocnym punktem o czym wspomnę nieco później. Do tych posiadających nieco więcej energii utworów należy zaliczyć także "Down by the Water", który dosyć dobrze radził sobie na listach przebojów, oraz najlepszy na całym "the Dancer", który wbrew tytułowi nie jest kawałkiem do tańca. Słyszymy tu udaną melodię oraz aranżację, a także być może najlepszy popis PJ jako wokalistki na całym albumie.

Pozostałe pięć utworów to już numery znacznie bardziej stonowane i to przede wszystkim one początkowo zniechęciły mnie do wracania do "To Bring you my love". Miały jednak jedną istotną zaletę, którą doceniłem już wtedy, czyli udane "eksperymenty" z tłem utworów. Same kompozycje jednak wciąż uważam za zbyt nijakie i anemiczne, często monotonne przez powtarzanie w kółko tego samego, jak np basowo- perkusyjny motyw w "I Think I'm a Mother" czy jednorodny, szeptany wokal w "Working for the Man". W "To Bring you my love", "Meet ze Monsta" i "Teclo" zaintrygować mogą właściwie jedynie te "smaczki" w tle najlepiej słyszalne na słuchawkach. Choć muszę przyznać, że mając zamknięte oczy można fajnie odlecieć słuchając utworu tytułowego.

"To Bring you my love" doceniłem dopiero po czasie. Wciąż nie uważam tej płyty za arcydzieło, ale kto wie czy za jakiś czas nie docenię albumu jeszcze bardziej. Nie wiem jednak czy przekonam się do głosu PJ na tym albumie, który nie jest już tak młodzieńczy i pełny energii, a kilkukrotnie zdaje się być przepuszczony przez komputer, a gdy jest czysty brzmi aż mało kobieco.

6/10

Lista utworów:

  1. To Bring you my love
  2. Meet ze Monsta
  3. Working for the Man
  4. C'mon Billy
  5. Teclo
  6. Long snake moan
  7. Down by the Water
  8. I Think I'm a Mother
  9. Send his love to me
  10. The Dancer

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz