Niedługo po zakończeniu trasy koncertowej promującej "First and Last and Always" Andrew Eldritch przeniósł się do Niemiec aby tworzyć nowy materiał. W międzyczasie dołączyli do niego inni muzycy, Hussey i Craig. Długo tam zabawili, bo ponoć pokłócili się z liderem i odeszli z zespołu zakładając własny, Sisterhood. Jednak zanim nowa grupa zdążyła coś nagrać, Eldritch przejął tę nazwę i wydał pod tym szyldem płytę. Po jedynym albumie tego projektu muzyk postanowił jednak wrócić do starego szyldu, tylko że z zupełnie innym składem i wydał drugi album w karierze The Sisters of Mercy, "Floodland".
Muzyka obecna na drugim albumie grupy zachowuje swój przebojowy charakter, nie może się jednak równać z hitami z debiutu. Tym razem kompozycje tu zawarte są jeszcze zimniejsze niż na "First and Last and Always". Zmiana słyszalna jest już od samego początku czyli od świetnego "Dominion/Mother Russia", w którym możemy usłyszeć kolejną nowość w porównaniu do poprzednika, czyli żeński wokal należący do nowej basistki zespołu, Patrici Morrison. Nie jest to głos jakoś szczególnie ciekawy, ale pasujący do brzmienia. Jeszcze ciekawszy jest kolejny "Flood I", w którym możemy usłyszeć fragmenty kojarzące się z bliskim wschodem.
Zaraz po tych dwóch utworach usłyszymy natomiast kawałek, który - wbrew temu co pisałem na początku, że kawałki z debiutu były bardziej chwytliwe - zdobył spore uznanie na klubowych parkietach, czyli "Lucretia My Reflection". Jest to kolejny bardzo dobry numer, także nie pozbawiony zimnego brzmienia. Potencjał na klubowy hit miałby też "This Corrosion". Ten jednak jest na to za długi, zbyt rozbudowany i mimo przebojowego charakteru sporej części kompozycji, to częste są też fragmenty kompletnie nie pasujące do tańca, choćby epickie chórki na samym początku. Nieco mniej na dyskoteki nadaje się ponury "Driven Like the Snow", który także jest bardzo mocnym punktem albumu.
"Flood I" to mój faworyt na płycie, jednak druga część tej kompozycji także jest udana. Jest bardziej dynamiczna i nie posiada tego orientalnego klimatu, jest jednak jeszcze bardziej chwytliwa niż poprzednia część. Ciekawym zakończeniem jest "Never Land - a Fragment", w którym ciągle muzycy dodają coś nowego. Jest to jednak krótki fragment całego utworu. Jego pełną wersję można znaleźć na reedycji z 2006 roku jako bonus. W całym albumie dostrzegam jedynie jeden minus, czyli "1959", który nie pasuje do pozostałych utworów - oparty jest jedynie na śpiewie lidera do akompaniamentu pianina i nie posiada tak chwytliwej melodii jak każdy z pozostałych numerów.
Andrew Eldritch przez czas pomiędzy wydaniem dwóch albumów Sisters of Mercy namieszał całkiem sporo. Nie robił na pewno wrażenia faceta, którego każdy chciałby poznać, zaprzyjaźnić się i coś nagrać bez obaw, że ten nas nie wykiwa. Jeśli jednak chodzi o jego twórczość, to ten specyficzny człowiek pokazał, że ma głowę do tworzenia świetnej muzyki już po raz kolejny, nie zjadając przy tym swojego ogona, lecz rozwijając lub modyfikując patenty z debiutu. Nie powiedziałbym, że "Floodland" jest lepszy od poprzednika. Cenie je raczej tak samo, czyli bardzo wysoko.
8/10
Lista utworów:
- Dominion/Mother Russia
- Flood I
- Lucretia My Reflection
- 1959
- This Corrosion
- Flood II
- Driven Like the Snow
- Never land - a fragment

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz