Czasami bywa tak, że mimo odnoszonych sukcesów, muzycy mają dość pewnych konwencji. Tak właśnie stało się w pewnym momencie z Genesis. Na swoim szóstym studyjnym albumie grupa znacząco odchodzi od swojego wypracowanego, "bajkowego" stylu na rzecz krótszych, często nie trwających nawet trzy minuty kompozycji. Na kształt albumu mocno wpłynęło na pewno także to, że Peter Gabriel wyraźnie oddalał się od grupy i osobno tworzył on, a osobno jego koledzy. Nie brzmi to raczej zbyt zachęcająco dla fanów wcześniejszej twórczości zespołu czy ogólnie fanów rocka progresywnego, ale mimo wszystko "The Lamb Lies Down on Broadway" to album całkiem udany... tyle że za długi.
Album ten trwa ponad 90 minut i co za tym idzie jest to album dwupłytowy. Zwykle lepiej oceniana jest ta pierwsza płyta z takimi utworami jak rozpoczęty inspirowanym muzyką klasyczną wstępem utwór tytułowy, rozbudowany "In the Cage" albo zadziorny "Back in NYC". Świetnie wypada także oparty na kontraście dwóch części - balladowej i ostrzejszej - "Fly On A Windshield", a także piękna ballada ",Carpet Crawlers". Całkiem niezłe są też rockowy "Broadway Melody of 1974", spokojnieszy "Cuckoo Cocoon", chwytliwy "The Grand Parade Of Lifeless Packaging", "The Chamber Of 32 Doors" ze świetnym wstępem, w także początkowo poprockowy "Counting Out Time", w którym jednak muzycy później ciekawie kombinują. Jest jeszcze nie najgorszy utwór instrumentalny z fajnymi gitarowymi partiami Hacketta - "Hairless Heart".
Druga płyta ma już gorsze oceny, ale i tu znajdą się miłe dla ucha kawałki, tyle że nie tak charakterystyczne. Fajnie się słucha choćby zadziorny "Lilywhite Lilith", początkowo piosenkowy, lecz nabierający pazura "Anyway", "Silent Sorrow In Empty Rooms" z jakby sakralnym wstępem, piosenkowy "The Light Dies Down On Broadway" czy balladę "In the Rapids". Najciekawszą kompozycją na drugiej płycie jest jednak genialne "The Lamia". Jest to ballada ze świetną partią wokalną Gabriela, posiadająca jednak bardzo udane zaostrzenia. Interesująco wypada też instrumentalny "The Waiting Room". To z kolei najbardziej nietypowe nagranie na albumie. Od pierwszych dźwięków utwór ten przyciąga uwagę swoim niepokojącym, strasznym klimatem. Muszę tu też pochwalić Phila Collinsa za bardzo fajną grę na perkusji. Artyści nie poradzili sobie natomiast z ośmiominutowym i podzielonym na trzy części "The Colony Of Slippermen". O ile poszczególne fragmenty całej kompozycji wypadają nieźle, to często są nie do końca do siebie pasujące. Po tym właśnie utworze słyszymy "kosmiczną" miniaturę "Ravine", która mimo bycia ciekawym urozmaiceniem nie wiem czy pasuje na ten album. Można jeszcze wyróżnić finałowy "It", który szybko wpada w ucho. Reszta zamieszczonych tu nagrań z kolei już wypada nijako.
Trudno winić zespół o drastyczną zmianę stylu. Biorąc pod uwagę wewnętrzne problemy grupy, a także to, że obrana wcześniej stylistyka nie jest niewyczerpana, mogę wręcz muzyków Genesis pochwalić za próbę sprawdzenia się w czymś innym. Wyszło bardzo dobrze i przy okazji album ten może być zapowiedzią dla muzyki, którą zespół będzie grać już po odejściu Petera Gabriela. Największą wadą jest oczywiście długość, bo muzycznie wypada dobrze i nawet większość tych słabszych numerów nie jest taka zła.
7/10
Lista utworów:
CD1
- The Lamb Lies Down on Broadway
- Fly On A Windshield
- Broadway Melody of 1974
- Cuckoo Cocoon
- In the Cage
- The Grand Parade Of Lifeless Packaging
- Back in NYC
- Hairless Heart
- Counting Out Time
- Carpet Crawlers
- The Chamber Of 32 Doors
CD2
- Lilywhite Lilith
- The Waiting Room
- Anyway
- Here Comes the Supernatural Anaesthetist
- The Lamia
- Silent Sorrow In Empty Rooms
- The Colony Of Slippermen
- Ravine
- The Light Dies Down On Broadway
- Riding the Scree
- In the Rapids
- It

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz