poniedziałek, 3 października 2022

Recenzja: Metallica - "St. Anger"

Okładka albumu "St. Anger" zespołu Metallica

Metallica za sprawą czarnego albumu oraz "Loadów", a później także albumu z przeróbkami swoich ulubionych wykonawców miała wszystko, sławę, pieniądze, uwielbienie fanów i stali się jednym z najważniejszych graczy na światowej scenie ciężkiego rocka. A jednak coś w zespole mocno zaczęło się psuć. Z zespołu odszedł Jason Newsted, który ponoć nigdy tak naprawdę nie został w pełni zaakceptowany przez Hetfielda i Larsa po śmierci Burtona. Grupa coraz mocniej w padała w nałogi od różnych używek, a i relacje między muzykami znacznie się pogorszyły. Zespół w tym czasie korzystał z pomocy terapeuty, a wśród zabiegów mających "uleczyć" zespół wymienia się nagranie płyty innej niż wszystkie krążki zespołu do tej pory. Tak właśnie powstał "St. Anger".

Album ten z pewnością nie cieszy się uznaniem fanów grupy. Ba, nie cieszy się uznaniem w ogóle wśród fanów metalu i obok "Lulu" nagranego z Lou Reedem uznawany jest za najgorsze działo zespołu. Właściwie jestem także zdania, że wspomniana płyta to najgorsze co do tej pory grupa nagrała. Nie powiedziałbym jednak, że jest to coś tak okropnego jak twierdzą fani zespołu. Przede wszystkim trójka muzyków (plus grający tu na basie producent Bob Rock) po raz kolejny na siłę wydłuża kompozycje, a co przy tym idzie cały album, przez co ten bardzo szybko nuży. Nie to jednak irytuje w tym albumie fanów grupy najbardziej lecz garażowe, słabe brzmienie (szczególnie perkusji) oraz brak solówek (tych jednak mi tu nie brakuje, bo od jakiegoś czasu Hammet nie jest darzony przeze mnie takim kultem jak dawniej).

Nie oznacza jednak, że na "St. Anger" brakuje dobrych momentów. Tych jest całkiem sporo, tyle, że otoczone są mniej udanymi lub są na siłę przedłużane. Tu na myśl przychodzi choćby utwór tytułowy z wyraźnymi nawiązaniami do nu metalu, "Frantic" z agresywnym wokalem czy "Some Kind of Monster". Każdy z tych utworów zawiera masę energii, momentami agresji wręcz i jest reprezentatywny dla całego albumu, który jest chyba najciężej brzmiącym od czasów legendarnego debiutu. Niezłe fragmenty posiada też "Shot me again", a konkretnie mam tu na myśli wstęp z nietypowymi dźwiękami gitary, "Sweet Amber", który jest jednym z lepszych na albumie i "The Unnamed Feeling". Reszta utworów natomiast za bardzo zlewa mi się w jedną całość, co przy dosyć długim czasie ich trwania męczy podwójnie.

"St. Anger" to album, który miał służyć jako terapia dla zespołu i faktycznie w późniejszym czasie relacje między muzykami jakby się polepszyły. Była to też próba odświeżenia stylu wpływami przede wszystkim nu metalu, który w tym czasie był jeszcze bardzo popularny, a także brzmienia - to ostatnie jednak z raczej mizernym skutkiem. Fajnie jednak, że muzycy przynajmniej spróbowali wyjść ze swojej strefy komfortu. W kilku kawałkach zrobili to nawet udanie. Tylko znowu to przedłużanie...

5/10

Lista utworów:

  1. Frantic
  2. St. Anger
  3. Some Kind of Monster
  4. Dirty Window
  5. Invisible Kid
  6. My World
  7. Shot me again
  8. Sweet Amber
  9. The Unnamed Feeling
  10. Purify
  11. All Within My Hands

2 komentarze: