Dziesiąty studyjny album Iron Maiden to jedna z najbardziej kontrowersyjnych oraz wywołujących najbardziej skrajne emocje płyt zespołu. Po opuszczeniu grupy przez uwielbianego przez fanów Bruce'a Dickinsona, reszta członków musiała znaleźć kogoś na jego miejsce. Wybór padł na nieznanego Blaze'a Bayleya. I wybór ten był bardzo kontrowersyjny, bo ten dysponował zupełnie innym głosem niż Dickinson i nie mógł za bardzo poradzić sobie z częścią nagranych z poprzednim wokalistą utworów. Zupełnie inna jest też sama muzyka. Daleko jej do czegokolwiek co Iron Maiden nagrało do tamtej pory, a mrok i depresja głównego kompozytora, Steve'a Harrisa, wylewa się z albumu na każdym kroku.
Pierwsze dźwięki "Sign Of The Cross" sugerują, że będzie to płyta zupełnie inna niż do tej pory. Bo kto spodziewał się, że Iron Maiden otworzy album kilkunastominutową kompozycją i to w dodatku rozpoczynającą się niepokojącym, jakby obrzędowym wstępem? Dopiero po minucie pojawiają się pierwsze dźwięki instrumentów, a następnie wokal Bayleya, który w pierwszych sekundach brzmi całkiem udanie. Dopiero gdy muzycy przyspieszają, na wierzch wychodzą braki w technice nowego wokalisty, ale nie jest też tak tragicznie jak często się sugeruje. A co do samej kompozycji to ta jest bardzo udana mimo bardzo długiego czasu trwania. Jak zwykle świetnie wypada tutaj bas Harrisa, a chemia między Murrayem, a Geersem wyraźnie się zwiększyła.
Następnie muzycy serwują nam dwa najszybsze i najbardziej "Maidenowe" utwory. W obydwu kompozycjach czuć jednak obecny na całym albumie mrok i chłód. Zarówno "Lord Of The Flies" jak i "Man on the Edge" mają całkiem udane melodię, jednak brzmienie szkodzi szczególnie temu drugiemu. Za to w pierwszym nieźle wypada Bayley.
Później jednak ponownie dostajemy serię bardziej klimatycznych i ponurych kawałków. W "Fortunes of War" słyszymy udane solówki gitarowe, które tutaj pasują znacznie bardziej niż w epickim otwieraczu, a takie "Look for the Truth" to jedna z najlepszych kompozycji na albumie. Początkowo ponury i powolny, z czasem nabiera mocy i chwytliwości serwując nam jedną z najbardziej zapamiętywalnych melodii na całym albumie. Udanie wypada także "The Aftermath" z ponownie nawet udaną partią wokalną i solami gitarzystów, za to wyraźnie słabiej wypada najgorszy na albumie, radosny "Judgement of Heaven" oraz "Blood on the World's Hands" z banalnym refrenem. Do słabszych należy też finałowy, mniej ponury "The Unbeliever", w którym mnogość motywów mocno zaburza spójność. Za to "2 AM" z emocjonującymi solówkami i szczególnie "The Edge of Darkness" to już kompozycje zdecydowanie bardziej udane.
"The X Factor" na pewno nie jest najrówniejszą płytą zespołu, ale spójność tę zakłócają przede wszystkim trzy utwory. Reszta zarówno pod względem klimatu jak i poziomu tworzy dosyć zgrabną całość. Pewnie o wiele większą popularność album ten zyskał by z Dickinsonem za mikrofonem lub innym topowym wokalistą. Bayley wprawdzie tak jak wspomniałem nie wypada tu bardzo źle, ale na pewno daleko mu do poprzednika. Słychać też wyraźnie jak często męczy się śpiewając niektóre utwory. Mimo jednak tych wad, dziesiąty krążek żelaznej dziewicy należy do czołówki moich ulubionych albumów grupy.
8/10
Lista utworów:
- Sign Of The Cross
- Lord of the Flies
- Man on the Edge
- Fortunes of War
- Look for the Truth
- The Aftermath
- Judgement of Heaven
- Blood on the World's Hands
- The Edge of Darkness
- 2 AM
- The Unbeliever

Dziewiąty? A nie raczej dziesiąty?
OdpowiedzUsuńJasne, dziesiąty. Nawet nie wiem skąd ta pomyłka. Już poprawione k dzięki za czujność.
Usuń