niedziela, 1 maja 2022

Iron maiden- "the Number of the Beast"

Okładka albumu "the Number of the Beast" zespołu Iron Maiden


Trzeci album brytyjskiej legendy metalu, Iron Maiden, to pierwszy krążek nagrany z nowym wokalistą Brucem Dickinsonem i zarazem prawdopodobnie najbardziej popularny album grupy w całej dyskografii. Mimo, że krążek miewa słabe momenty, więc zarazem jest mocno nierówny pod względem poziomu, to popularność "numeru bestii" nie jest nie uzasadniona. 

Na płycie znajdują się trzy ogromne hity zespołu- bez których rzadko może się obyć jakikolwiek koncert- oraz jeden nieco mniejszy. Do "wielkiej trójki" należy utwór tytułowy, z którym wiązały się spore kontrowersje w czasie wydania. Zespół przez ten kawałek został oskarżony o propagowanie satanizmu, a w Stanach Zjednoczonych doszło do tego, że płyty grupy niszczono. Podobnie jak w przypadku kultowego "Black Sabbath" wiadomego zespołu, oskarżenia są całkowicie wyssane z palca. Utwór w rzeczywistości opowiada o śnie basisty Steve'a Harrisa oraz jest mocno inspirowany filmem "Omen". Nawet cytowany na początku tekst z pisma świętego nie przemówił ludziom do rozumu... Muzycznie utwór także zasługuje na popularność. Jest to nagranie niezwykle chwytliwe, z przebojowym, idealnym do wykrzykiwania przez publiczność na koncertach refrenem. Słabiej wypada inny z koncertowych szlagierów zespołu- "Run to the Hills" momentami mocno popadający w sztampę, ale na pewno niepozbawiony chwytliwej melodii k ogromnej ilości energii.

I tu zatrzymam się na chwilę aby napisać parę słów o nowym wokaliście grupy. Bruce Dickinson w momencie dołączenia do żelaznej dziewicy nie był postacią anonimową dzięki występom w innej legendzie NWOBHM, zespole Samson, o którym prawdopodobnie pojawi się pare wpisów w przyszłości. Jest to wokalista obdarzony zupełnie inną barwą głosu ale przede wszystkim wyższą skalą i większymi umiejętnościami niż poprzednik. Brzmi na zmianę na lepsze, a czy tak jest? Nie da się odpowiedzieć na z całą pewnością. Fakt, że Bruce wniósł do zespołu wiele dobrego, ale ma momenty w których zbyt szarżuje z wysokimi tonami, jak choćby w "Run...".

Bardzo lubię także "Children of the Damed"- świetną pół balladę o bardzo dobrej partii wokalnej nowego śpiewaka. Jest to zarazem utwór będący tym "mniejszym hitem" o którym pisałem w drugim akapicie. Przyjemnie słucha mi się także bardzo chwytliwego i niedocenianego "the Prisoner" i równie niedocenianego, choć odrobinę za długiego "22 Acania Avenue"- w którym Dickinson umiejętnie łączy fragmenty śpiewane niskim głosem z tymi zaśpiewanymi wyżej.

Niestety jak na album obdarzony takim uwielbieniem, płyta nie jest pozbawiona wad. Otwierający całość "Invanders" jeszcze nie jest taki zły, przynajmniej nie wypada z głowy tak szybko, ale daleko mu do najlepszych kawałków chociażby z tej płyty. Za to "Gargland" i "Total eclipse" to już zwyczajne wypełniacze, nie wnoszące w zasadzie nic ciekawego.

Na sam koniec zespół zostawił TEN  utwór. Najlepszy na całym albumie monumentalny "Hallowed be Thy Name" z cudowną gra każdego z instrumentalistów i najlepszą partią Dickinsona na całej płycie, a nawet jedną z najlepszych jakie nagrał do tej pory wliczając także działalność solową i epizod w Samson. Utwór to trzeci z największych hitów z trzeciego albumu grupy, prawie zawsze wykonywany na żywo na koncertach i bardzo często kowerowany, m.in. przez Machine Head czy Cradle of filth.

"The Number of the Beast" moim zdaniem wcale nie jest tym najlepszym albumem w dyskografii, jak często można wyczytać w różnych rankingach. Sam znacznie wyżej cenie sobie debiut, kolejny "Piece of Mind" czy "Seventh son...", ale dalej lubię co jakiś czas wrócić do tej płyty przynajmniej dla genialnego finału, utworu tytułowego czy energicznego"22 Acania Avenue". No i dalej jest to krążek należący do tej lepszej części bogatej dyskografii grupy.

8/10

Lista utworów:

  1. Invanders
  2. Children of the Damed
  3. The Prisoner
  4. 22 Acania Avenue
  5. Number of the Beast
  6. Run to the Hills
  7. Gargland
  8. Total eclipse
  9. Hallowed be Thy Name 

4 komentarze:

  1. Chyba jakiś chochlik zakradl się do Twoich recenzji, albo niekonsekwencja. Tu ocena to 8/10 i dodałeś, ze wyżej cenisz kolejny POM, który oceniłes na 6/10. Dziwnie to że sobą koreluje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie tak było jeszcze w momencie pisania tej recenzji zanim po dłuższym czasie wróciłem do Piece of Mind. Gdy już potem posłuchałem kolejny album, to moje nastawienie się znacząco zmieniło i te kilka tygodni później Piece of Mind uważam za gorszy. Z czasem pewnie będę każdą z recenzji poprawiał, szczególnie te pierwsze, bo stały na bardzo mizernym poziomie, a też ten dosyć krótki czas gdy piszę recenzje dosyć mocno zmienił mój gust.

      Usuń
    2. Coś w tym jest. Im więcej muzyki człowiek poznaje, tym mniejszy robi się sentyment dla pierwszych poznanych albumów😉

      Usuń
    3. Fakt, kiedyś uwielbiałem Dio, Scorpionsów czy ACDC, teraz jeśli w ogóle słucham dwa pierwsze zespoły, to tylko pojedyncze kawałki, a w przypadku ACDC też staram się nie przesadzać, bo w sumie dosyć szybko się ta muzyka nudzi, choć nie uznaje ją za jakąś złą. Tyle, że nie porywa mnie tak jak w wieku 10-13 lat gdy na dobre zacząłem przygodę z gitarowym graniem.

      Usuń