niedziela, 27 listopada 2022

Recenzja: King Crimson - "Discipline"

Okładka albumu "Discipline" zespołu King Crimson

Dość nieoczekiwany musiał być rozpad King Crimson po wydaniu "Red". Grupa cieszyła się  wtedy ogromną popularnością, na jej koncerty przychodziły tłumy, a albumy rozchodziły się w niemałych nakładach. Tymczasem gitarzysta i lider zespołu, Robert Fripp przestraszył się, że w związku z rosnącą popularnością King Crimson, jego projekt zacznie być ograniczany przez wytwórnię. Fripp po rozpadzie swojego zespołu jednak zdecydowanie się nie nudził. Gitarzysta rozpoczął karierę solową, sporo pracował wraz z Brianem Eno czy wspomagał takich artystów jak David Bowie czy zespół Talking Heads. Nadszedł jednak moment, gdy lider nieistniejącego już wówczas zespołu wznowił współpracę z Billem Brufordem i wraz z Adrianem Belew oraz Tonym Levinem założyli zespół Discipline. 

Trochę kontrowersyjnie jednak muzycy zdecydowali się na zmianę szyldu na ten już bardzo dobrze znany, czyli King Crimson. A czemu kontrowersyjnie, skoro połowa składu tworzyła już ten zespół? Czysto muzycznie to już zdecydowanie nie ten baśniowy klimat z elementami jazzu jak w pierwszym okresie działalności grupy. Fripp nigdy nie miał skrupułów, żeby z albumu na album oprócz składu zmienić też stylistykę, w jakiej jego grupa ma tworzyć, jednak do tamtej pory kolejne grupy progowej legendy miały ze sobą jakieś punkty styczne. Tymczasem nazwany od pierwotnej nazwy nowego projektu "Discipline" to już ogromną rewolucja w muzyce grupy. Trzeba też pamiętać, że Robert Fripp nie pozostawał obojętny na to co aktualnie dzieje się w muzyce, a od 1974 roku do 1981 zmieniło się sporo. Po punkowej rewolucji rock progresywny grany przez "wielką szóstkę" nie był już tak rozchytywany, za to gdy w mainstreamie królował pop i pudel metal, to gdzieś obok niemałą popularność zdobywały niektóre zespoły post punkowe, jak choćby wspomniany Talking Heads. I to właśnie do post punku można zaliczyć pierwsze dzieło odrodzonego King Crimson.

Wyobrażam sobie jaki szok musieli przeżyć fani starego wcielenia King Crimson po uruchomieniu gramofonu z nowym krążkiem grupy. "Elephant Talk" to typowo post punkowy numer z nowofalową gitarą i gęstą, momentami nieprzewidywalną grą Bruforda oraz nietypowym - dla ogółu muzyki ale już nie tak zaskakującym jeśli chodzi o post punk - wokalem Adriana Belew. Do tego kompozycja ta niesamowicie wpada ucho i "buja" swoim funkowym zacięciem. "Frame by Frame" może już tak nie buja, ale wciąż wpada w ucho, a wokal w tym utworze może kojarzyć się z ... Laynem Staleyem i Chrissem Cornellem, którzy zaczną tworzyć dopiero kilka lat później.

Uspokojenie nadchodzi wraz z "Matte Kudasai". Jest to jeden z najładniejszych momentów albumu, tak samo jak hipnotyzujący utwór instrumentalny "The Sheltering Sky". "Indiscipline", "Thela Hun Ginjeet" z podwójną linią wokalną a także nabierający z czasem coraz większej intensywności utwór tytułowy są już bliższe dwóm pierwszym kompozycjom, jednak - jak to u King Crimson - ciężko je ze sobą pomylić i każdy jest ciekawy i udany. 

"Discipline" na pewno bardzo mocno odstaje stylistycznie od każdego z poprzednich wydawnictw grupy, jednak fani zespołu powinni być przyzwyczajeni do zmian stylistyki z albumu na album, toteż z pewnością przemówi do nich, że Fripp i spółka postanowili się rozwijać zamiast powtarzać, to co nagrali już wcześniej.

10/10

Lista utworów:

  1. Elephant Talk
  2. Frame by Frame
  3. Matte Kudasai
  4. Indiscipline
  5. Thela Hun Ginjeet
  6. The Sheltering Sky
  7. Discipline

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz