Trzeci album Jethro Tull nie cieszy się zbyt dużą popularnością. Tak jak często bywa w przypadku płyt wydanych w sąsiedztwie tych uznawanych za najlepsze, "Benefit" także jest mocno niedoceniony - w końcu dwa kolejne krążki grupy to te cieszące się największym kultem w dyskografii brytyjskiej grupy. Szkoda, bo na "Benefit" styl grupy krystalizował się coraz mocniej, a same kompozycje prezentują wysoki i co ważne równy poziom. Mimo, że niektóre utwory nie prezentują się wybitnie, to nie ma na "Benefit" również jednoznacznie złych kawałków.
Na albumie z pewnością należy wyróżnić "Wish you there to help me" rozpoczęty ładnym wstępem z udziałem fletu i początkowo delikatnymi partiami gitary oraz łagodnym śpiewem Andersona wspomaganego wokalnie przez innych muzyków. Potem utwór to nabiera zadziornego brzmienia, to znowu zwalnia, jednak całość jest na tyle dobrze przemyślana, że nie sprawia wrażenie zmieniania tempa czy motywu na siłę, lecz całość zgrabnie się łączy. Wypadający po nim "Nothing to say" jest z kolei zbudowany inaczej. Zaczyna się zadziornym riffem, by później stać się utworem folkrockowym z miłymi partiami gitary akustycznej. Jednak i w drugiej części zdarzają się bardzo dobre zaostrzenia. Tak ja dwa pierwsze utwory na płycie uważam za bardzo dobre, tak dwa ostatnie cenie równie mocno. W "Play in time" ciekawie wypada granie podobnej melodii przez Martina Barre na gitarze oraz Iana Andersona na flecie. Co prawda potem nagranie bliższe jest już takim wykonawcom jak the Rolling Stones czy the Who, jednak i tak grupa serwuje nam kilka ciekawych, niecodziennych zagrań. W "Sossity: you are a woman", który pełni funkcję finału albumu natomiast interesująco wypada przede wszystkim linia wokalna.
Nie znaczy to, że pomiędzy dwoma pierwszymi, a dwoma ostatnimi kawałkami nie znajdziemy czegoś ciekawego. Bardzo podoba mi się "Son", który mi kojarzy się z zespołami które zaczną powstawać ponad 20 lat później, czyli zespołami tak zwanej rockowej alternatywy pokroju Queens of the Stone Age czy Franz Ferdinand. Jedynie zwolnienie w środku utworu nie do końca do późniejszych wykonawców pasuje. "To Cry you a song" posiada za to bardzo fajny riff, w "Alive and Well and living in" muzycy żonglują motywami mimo krótkiego czasu trwania, a w "A Time for everything" jedną z większych ról na albumie pełni flet Andersona.
Zadedykowany po raz kolejny przyjacielowi Andersona "For Micheal Collins, Jeffrey and me" oraz "Inside" to także niezłe kawałki, jednak podobają mi się mniej niż reszta utworów na albumie.
"Benefit" to płyta bardzo udana, jednak niedoceniana z tego samego powodu co np "Fireball" Deep Purple czy "trójka" Led Zeppelin czyli została nagrana pomiędzy dwoma bardziej znanymi krążkami. Sam jednak "Benefit" stawiam nieco wyżej niż poprzednika.
8/10
Lista utworów:
- Wish you there to help me
- Nothing to say
- Alive and Well and living in
- Son
- For Micheal Collins, Jeffrey and me
- To Cry you a song
- A time for everything
- Inside
- Play in Time
- Sossity: you are a woman

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz